Minęło kilka lat i wyrosłem na pewnego siebie, mądrego i nie zakompleksionego dziesięciolatka, tak przynajmniej mi się wydawało (rodzina miała inne zdanie, ale mają do tego prawo). Przyszły upragnione wakacje, kiedy pojechałem pierwszy raz na obóz dziecięcy, chrześcijański obóz. Było całkiem miło i przyjemnie, nowi ludzie, nowe znajomości, tylko strasznie dużo mówiono o Bogu, o tym, że trzeba zmienić swoje życie; ale co ja mam zmieniać… przecież byłem „doskonały” jest tyle o wiele gorszych ludzi wokół, niech oni się zmieniają. Minęło kilka kolejnych lat kiedy byłem i żyłem blisko ludzi którzy znali i żyli z Bogiem, ale ja nie byłem blisko Boga. Wiedziałem doskonale co trzeba robić by inni myśleli, że ja jestem „święty” (no prawie), wiedziałem jak udawać, że się modle, co powiedzieć jak ktoś pytał jakie są moje relacje z Bogiem, znałem Biblie. Odstawiałem taki własny mały teatrzyk.
Zajęło mi jeszcze kilka lat zanim zrozumiałem, że tak jak nie stanę się samolotem siedząc na lotnisku, tak nie stanę się chrześcijaninem siedząc w kościele. Wiedziałem już, że moje życie nie wygląda najlepiej. Przełomem w moim życiu był jeden z obozowych wieczorów kiedy opowiedziana została historia o afrykańskim plemieniu, w którym ktoś kradł kurczaki. Król tego plemienia powiedział, że jak złapią złodzieja to dostanie on 100 batów. W zasadzie równało się to śmierci. Kilka dni potem złapano złodzieja i… szok, złodziejem okazała się matka króla. Wszyscy myśleli, ze król zmieni rozkaz, jednak on powiedział, że kara musi być poniesiona. Kochał bardzo matkę więc podszedł do niej, objął ramionami i powiedział: „teraz możecie bić”.
Dotarło do mnie to co wiedziałem od dziecka, że zapłatą za grzech jest śmierć. Wtedy mną zatrzęsło. Wiedziałem, że moje życie to jeden wielki grzech i czeka mnie jedna kara. Bóg jest jednak wspaniały bardzo mnie kocha i dał swojego syna, by on objął mnie swoimi ramionami i poniósł za moje grzechy karę. Dał mi możliwość życia z Nim.
Od tego dnia moje życie z zewnątrz nie zmieniło się. Dla tych, którzy mnie znali byłem taki sam, jednak w środku byłem kimś innym. Już nie grałem przedstawienia, ściągnąłem maskę i to co wcześniej udawałem teraz było moim życiem. Nie znikły problemy ale łatwiej je teraz rozwiązywać. Jest ktoś kto zawsze pomaga.
Ten fragment dopisuje po kolejnych latach życia z Bogiem, jeszcze wielokrotnie próbowałem żyć po swojemu. Za każdym razem efekt był opłakany a ja kolejny raz przekonywałem się, że sam nie radzę sobie. Problemy przerastają mnie a popełnione błędy dobijają się na całej rodzinie. Mam już.100% pewności, że to Bóg jest sensem mojego życia i tylko z jego woli jestem tu i teraz. Każdego dnia z Bożą pomocą rozwiązuję kolejne problemy. Z jego łaski mogę się cieszyć każdym kolejnym dniem otrzymanym w prezencie. Moje życie chcę poświęcić dla Niego bez kompromisów i moich racji.
Dziś mam żonę i trzech synów i nie żałuję żadnego dnia który przeżyłem z Bogiem. Należę również do Chrześcijańskiego Klubu Motocyklowego BOANERGES.
Korneliusz „KOREK” Żegunia
Napisz komentarz
Komentarze